sobota, 21 lutego 2015

Pokaz sztucznych ogni - 2 dzień Chińskiego Nowego Roku

Codziennie o godz. 20:00 na Tsim Sha Tsui (Avenue of Stars) jest pokaz świateł i laserów (o czym pisałam w tym poście: Lights Show ) dzisiaj z okazji drugiego dnia Chińskiego Nowego Roku odbył się pokaz fajerwerków. W rytm muzyki wystrzeliwały kolejne sztuczne ognie. Efekt - niesamowity. Niebo na ponad 20 minut zrobiło się kolorowe. Jeżeli kiedykolwiek będziecie mieć możliwość, zdecydowanie polecam Fireworks Show w Hong Kongu.












A na koniec taka mała niespodzianka, chińskie disco ;)


piątek, 20 lutego 2015

Chiński Nowy Rok

Parada odbyła się na Tsim Sha Tsui. 
A już dzisiaj pokaz sztucznych ogni.














takie oto rozwiązanie jak jest się niskim! ;)

http://hongkongdreaming.pl/?p=1255 - polecam poczytać. Wszystkie informacje o Chińskim Nowym Roku zawarte w jednym artykule.

środa, 18 lutego 2015

Ladies Market, czyli jak kupić torebkę za 30$

Wiele się mówi, wiele się słyszy, że w Chinach kupisz pełno podróbek. Myślałam, że wygląda to mniej więcej w ten sposób: idę sobie ulicą, gdzie ni stąd, ni zowąd wyskakuje Chińczyk, który chce mi wcisnąć piękną i najmodniejszą torebkę Chanel. Otóż, wiele się nie myliłam. W Hong Kongu możesz spotkać paru, nazwijmy to, lokalnych sprzedawców ROLEXÓW, którzy bez precedensów ustawiają się pod firmowym sklepem i wyciągają kilka sztuk zegarków. Cena? A to zależy, raz 25$ raz 35$. Oglądając sobie jakiś tam zegarek z ciekawości zaczęłam mierzyć, oczywiście usłyszałam, że jest najmodniejszy, najpiękniejszy i wcale nie jest na mnie za duży. Gdy mówię, że nie chcę i odchodzę słyszę już inną cenę, oczywiście mniejszą.

Nie umiesz się targować - nie idź na Ladies Market

Na targowisko trafiłam przypadkiem. W internecie znalazłam artykuł o ciekawych miejscach w HK. Pisali, że to raj dla kobiety, bo torebek co nie miara. Myślałam, że to pewnie zwykłe chińskie no name. Myliłam się, i to bardzo. Na każdym stoisku masz do koloru do wyboru portfeli Michaela Korsa, Versace, Louis Vittoun, Chanel. Torebek również tam nie brakuje (swoją drogą. już teraz wiem, dlaczego co druga Chinka biega z MK). Cena? Nieznana. I znowu podobna sytuacja do zegarka. Przechodzę przez jakieś stoisko i zagapiłam się na Korsa. Sprzedawca podbiega do mnie, bo myśli "Europejka, ma kasę" i ściąga z nazwijmy to wieszaka, torebkę. Zaraz wyciąga zapalniczkę i udowadnia, że skóra prawdziwa. Pokazuje, prezentuje, gdy mówię, że dziękuję, chciałam tylko zobaczyć, wyskakuje z kalkulatorem. Wpisuje jakąś liczbę i wykonuje odejmowanie (podejrzewam, że chodziło o sprawienie wrażenia na mnie, że dostaję rabat). Mówię, przepraszam, nie kupię, nie mam pieniędzy i chciałam tylko zobaczyć. Cena spada o 100$. Znowu powtarzam, że mnie nie stać. Dostaję w rękę kalkulator z niemal rozkazem wpisania propozycji swojej ceny. Oczywiście dziękuję i kolejny raz mówię, że mam za mało gotówki. Poddenerwowana nachalnością Chinki odwracam się i odchodzę, choć zaraz dobiega mnie jej głos, mówiący 150$. I tym sposobem mogłam mieć "Korsa" za troszkę ponad 70 zł.

A może pani chce Iphona?

Niedaleko Ladies Market znajduje się centrum elektroniki. Na ulicy aż roi się od sklepików z telefonami, tabletami czy komputerami. Część z nich na pewno oryginalne, bo sklepy wyglądały na porządne markety. A obok stoi malutka budka obwieszona atrapami Iphonów, Samsungów czy LG. Przed nią, oczywiście stoi Chińczyk z wielkim plakatem i wpycha, dosłownie, wpycha Ci do rąk ulotkę (to, co u nas, we Wrocławiu, dzieje się przy Rynku, jest naprawdę przyzwoite). Tutaj ulotkarze biegają za tobą, krzyczą, wciskając broszury. Mówi się, że z elektroniką trzeba uważać, bo można zostać oszukanym. Niestety, ja nie planuję dokonać zakupy takiego sprzętu, więc nie przyglądałam się zbytnio cenom, modelom i czy to na pewno oryginał.

Chińskie centrum handlowe

Niedaleko Ladies Market znajduje się centrum z malutkimi, chińskimi sklepami. Jest masa świetnej i taniej biżuterii, ubrań w większości ładnych i wyglądających na dość "dobre" jakościowe, choć można też znaleźć mnóstwo chińskiego badziewia, które rozwala się, przy pierwszej przymiarce. No i torebki! Tym razem już nie MK, tylko chińskie no name. Kosztują grosze, bo np. za białą, teksturą przypominającą skórę krokodyla, można mieć za 30$, co w przeliczeniu na polskie złote daje uwaga: niecałe 15 zł.

Okay, yes?

Sprzedawcy, gdy tylko oglądasz, albo dotykasz rzecz, od razu myślą, że kupujesz. Pakują do reklamówki, wciskają do ręki, albo nawet wkładają do twojej torebki. Ich nachalność jest okropna. Czasem nie dają rozejrzeć się po sklepie, bo zaczynają gadać i przekonywać cię, że właśnie ta rzecz, którą pierwszą zobaczyłeś jest najlepsza i to właśnie ją powinieneś mieć. Naprawdę, polscy sprzedawcy przy chińskich, są wzorem do naśladowania.






poniedziałek, 16 lutego 2015

Kwam Shan Country Park - wzgórze małp

Kolejny dzień spędzony aktywnie. Wycieczka na Monkey hill, czyli Kwam Shan Country Park, a mówiąc po polsku, park, w którym biegają małpy. Przywitały nas jak tylko autobus otworzył drzwi. Biegają dosłownie wszędzie. A gdy tylko usłyszą dźwięk otwierania torebki, odwracają się w twoją stronę i patrzą, czy aby przypadkiem nie chcesz im dać czegoś do jedzenia. 












czwartek, 12 lutego 2015

Repluse Buy Beach - kolejna plaża w Hong Kongu

Pogoda w Hongkongu szaleje, ostatnio chodziłam w zimowych butach i płaszczu, bo było tak zimno, a w niedzielę leżałam plackiem na plaży w spodniach i górze od stroju kąpielowego. Przepięknej plaży, dużo większej od Shek O Beach. Brakowało mi tylko fal. Tutaj były bardzo skromne, takie są u nas na jeziorach. Tylko przy brzegu woda szumiała i falowała. Niedaleko plaży znajduję się świątynia. W powietrzu unosi się zapach wszelkiego rodzaju kadzidełek. A w środku ołtarze, lampiony no i jedzenie. Chińczycy składają jedzenie w ofierze.
Na plażę jechałyśmy autobusem. Niecała godzina drogi od naszego mieszkania. Oczywiście złamałyśmy zakaz i jadłyśmy w autobusie, ale głodnemu się wiele wybacza ;) Jedna rzecz mnie bardzo zdziwiła. Nie zdążyłyśmy się rozłożyć, a kilka osób do nas podeszło i chciało z nami zrobić zdjęcia. Można było się poczuć jak gwiazda! Co chwilę ktoś albo robił nam zdjęcia albo ustawiał się koło nas i cykał fotki.











chińska świątynia






















a na koniec Viki i ja pozdrawiamy serdecznie!

A już za tydzień Chiński Nowy Rok. Już teraz w mieście pojawia się mnóstwo czerwonego koloru, drzewek mandarynkowych, a na straganach można kupić czerwone koperty. O wszelkich przygotowaniach polecam poczytać tu: http://hongkongdreaming.pl/?p=1255

wtorek, 10 lutego 2015

Chińskie Las Vegas - podróż do Makau

Makau albo Makao leży niedaleko Hong Kongu, godzina drogi statkiem. Jest to specjalny region Chin, stara kolonia portugalska. Tutaj, tak jak i w HK obowiązują inne zasady niż w Chinach kontynentalnych, ale do poczytania bardziej szczegółowych informacji, odsyłam do Wikipedii <klik> 
O Makau mówi się, że to chińskie Las Vegas. Potwierdzam w stu procentach, ale o tym za chwilę.

Wiedziałam, że będą problemy. Miałyśmy pojechać w weekend, kiedy będzie świecić słoneczko i będzie ciepło. Niestety, Irinie skończyła się wiza, i żeby jej nie deportowali do Rosji, musiałyśmy pojechać w piątek. W porcie odprawa paszportowa i no właśnie, problem nr 1. Z racji, że Rosjanka wizy nie miała (Rosjanie otrzymują wizę turystyczną tylko na dwa tygodnie, a np. Polacy na 3 miesiące), nie chcieli jej przepuścić. Ale nie taki diabeł straszny jak go malują. Irina zniknęła ze strażnikiem za drzwiami. Kilka formalności (czyt. pieniądze) i sprawa załatwiona. Wiza przedłużona, możemy wyruszać.
Płynęłyśmy TurboJetem, bo jest szybciej. Nienawidzę statków i fal. Na szczęście, tutaj obyło się bez wielkich wzlotów i upadków. Kilka razy pobujało.

(zdjęcie ze strony: www.viator.com autorstwa anonimowego)

Sieć znikła, nie ma zasięgu i już wiedziałam, że do Makau niedaleko. Kolejny problem: karta sim z HK nie działa. Ale na szczęście miałyśmy jakiś telefon, który działał. Niestety, o Internecie mogłyśmy zapomnieć. Było już ciemno. Godzina 19 z hakiem. Stałyśmy pod portem i nie wiedziałyśmy co zrobić. Jesteśmy w Makau, super, ale gdzie iść? Wybrałyśmy stronę, gdzie było więcej świateł, bardziej kolorowo. Stwierdziłyśmy, że będzie tam ładnie. No i się nie pomyliłyśmy. Miejsce zupełnie inne niż Hong Kong. Nie ma tylu wieżowców. Idziesz ulicą i widzisz co jest w oddali (w HK zasłania ci widok kolejny wieżowiec). Irina wpada na pomysł pójścia do galerii handlowej. Myślę, okej, przecież i tak nie wiem gdzie jestem. Otwieramy drzwi, a naszym oczom ukazuje się kasyno. Nie mija sekunda i podchodzi do nas "ochroniarz" i pyta o wiek. Z racji, że nie mam 21 lat, do czego niestety się przyznałam, nie wpuszczają nas do środka. Idziemy dalej, patrzę w drugą stronę, kasyno. I nagle przypominam sobie, co ja wyczytałam o Makau. Przecież to chińskie Las Vegas! Gdzie nie spojrzysz tam kasyno, drogie samochody i faceci w garniturach. Było tam kolorowo, wszystko w kolorowych lampeczkach. Jeszcze większy przepych niż u nas podczas świąt Bożego Narodzenia. Kicz na kilometr, ale tutaj, tutaj to wszystko do siebie pasowało. Tutaj wygląda to wszystko, po prostu, pięknie. 
Bardzo żałuję, że nasza podróż trwała krótko. Nie mogłyśmy zwiedzić, zobaczyć tego co byśmy chciały, bo było za późno. A bez Internetu, nie ruszę się dalej niż kilka kroków od miejsca skąd mogę wrócić do domu. Jedna fajna rzecz, która nas mile zaskoczyła. CENY! Tutaj wszystko o połowę, albo i więcej tańsze niż w HK. I całe szczęście, że można płacić HKD.

Chcesz się wybrać do Makau?
http://makau.geozeta.pl/wizy tu znajdziesz wszystkie przydatne informację.

Jakość zdjęć pozostawia wiele do życzenia, ale niestety, mój telefon lustrzanką nie jest.