piątek, 30 stycznia 2015

Jak to Polka, Ruska i..., czyli wycieczka na Viktoria Peak

W końcu, po ponad dwóch tygodniach udało mi się dotrzeć na Viktoria Peak. Byłam święcie przekonana, że razem z Iriną - Rosjanką, Viktorią - Słowenką i A Young - Koreanką, pojedziemy sobie tramwajem. No, ale jak to na górę tramwajem? Trochę ruchu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Wskoczyłyśmy w sportowe ubrania, buty i ruszyłyśmy zdobywać szczyt.
Naprawdę, podziwiam wszystkich ludzi mieszkających w HK. Wszędzie jest pod górkę. I to nie taką miłą i przyjemną, ale stromą i dość niebezpieczną. Chodniki wprawdzie są, ale często nie mają dobrej nawierzchni, jeśli można to tak nazwać. Dużo dziur i nierówny beton. Jest też mnóstwo schodów, ale jeżeli macie do wyboru po prostu drogę pod górę, to idźcie! Tutaj stopnie są bardzo malutkie, o ile wchodząc jest w miarę w porządku, o tyle schodząc, łatwo o jakąś kontuzję. No, ale wróćmy do wyprawy.
Viktoria Peak to słynne wzniesienie w Hong Kongu, to właśnie tutaj wjeżdża tramwaj (niestety, nie zdążyłam zrobić zdjęcia). Wzgórze wysokie nie jest, bo ma 552 m.n.p.m, więc w sumie mniej niż moja rodzima Ślęża ;) Jeżeli jest ładna pogoda, bez chmur na niebie, widać panoramę całego miasta. Nam pogoda za bardzo nie dopisała, ale i tak widok był przepiękny. Na górę można wjechać autem, gdyż tutaj jest normalne miasto. Domy mieszkalne, supermarket, galeria handlowa, czego tylko dusza zapragnie. Znajduje się tu także punkt widokowy, ale z racji, że pogoda była kiepska, nie wchodziłyśmy na platformę. 











od lewej Irina, ja, A Young i Viktoria



poniedziałek, 26 stycznia 2015

Shek O - plaża w Hong Kongu

Z racji, że niedziela jest wolna, nawet tutaj w Hong Kongu razem z moją współlokatorką Viktorią, wybrałyśmy się na plażę. Zapraszam do przeczytania krótkiego reportażu z naszej wycieczki i obejrzeniu kilku zdjęć. Niestety, nie oddają one w pełni klimatu tamtejszego miejsca...

Wsiadamy w metro, jak na popołudnie dość mało ludzi. Jedziemy aż jedenaście stacji. W końcu wysiadamy i szukamy przystanku dla małych busików. (W końcu, po dwóch tygodniach pobytu w HK udaje mi się nim przejechać). Na dachu jest napisany kierunek, Shek O. Wsiadamy. Dziwi mnie, że nie kupujemy biletu, bo tutaj, niestety Octopus nie działa, ale nie pytam. W autobusie wielkimi literami napisane, że pojazd nie może przekraczać 80 km/h. Jednak jedziemy krętymi drogami szybciej niż dozwolona prędkość. Wokół pełno roślinności i wzgórz. Idealne miejsce dla miłośników spacerów. Aż sama miałam ochotę wysiąść i przejść się! W końcu docieramy na plażę. Ku mojemu zdziwieniu jest malutka, w powietrzu unosi się zapach grillowanego mięsa, choć nigdzie grilla nie widać. Woda z daleka wydaje się być przezroczysta. A w oddali niesamowicie błękitna. Gdzieniegdzie widać surferów, zmagających się z falami. Jak dla mnie niewielkimi i bardzo rzadkimi. Rozkładamy kocyk, wyciągamy jedzenie. Prawdziwa uczta. Nad naszymi głowami pełno latawców. Dość mocno wieje, ale jest przyjemnie. Niestety, brak słońca sprawił, że uciekamy dość szybko. Wiatr jest zimny. 
Tym razem wsiadamy do normalnego autobusu. Płacimy Octopus i lokujemy się na pierwszym siedzeniu na górze, by móc podziwiać wszystko dookoła. Pojazd porusza się dość szybko, moim zdaniem, za szybko, patrząc na te wąskie, kręte drogi. Z okna autobusu widać w całej okazałości plażę, która prezentuje się niesamowicie. Przypominam sobie centrum miasta i wszystkie wieżowce. Patrząc teraz, nie mogę uwierzyć, że to to samo miasto. Praktycznie brak jakiegokolwiek zabudowania. Gdzieniegdzie widać malutkie domki na zboczu. Podejrzewam, że należące do bogatych ludzi, przyjeżdżających tu tylko wtedy,
gdy jest ciepło. Wokół sama roślinność. Wszędzie zielono, czysto, pięknie. To niesamowite, że wystarczy godzina podróży, by przenieść się zupełnie w inny świat. Świat ciszy, spokoju, gdzie nie ma miliona ludzi. 



















Przygotowuję długi wpis o zachowaniu Azjatów, będą to raczej moje spostrzeżenia niż ogólne zwyczaje. Na pewno niebawem pojawi się podst o chińskim targu. Jeżeli jest coś, co Was szczególnie w HK interesuje i chcecie o tym poczytać, to dajcie znać. 

Ps. Dziękuję za wszystkie wejścia i miłe komentarze z Waszej strony odnośnie bloga. Mam nadzieję, że wytrwacie ze mną trzy miesiące, bo tyle trwa mój kontrakt. ;)


sobota, 24 stycznia 2015

Nocne życie w Hong Kongu

"Nieważne czy wyjdziesz z domu o pierwszej w nocy czy o szesnastej po południu na ulicach i tak spotkasz mnóstwo osób. To miasto nigdy nie zamiera." Pewnie nie tylko ja słyszałam takie opinie o HK. Czy rzeczywiście tak jest? Ja uważam, że te wnioski zbyt daleko są wyciągnięte. Fakt, wracając z imprezy nad ranem jest dużo ludzi, ale w okolicach klubów. A tak jest w każdym mieście.

Zatem jak wygląda nocne życie Hong Kongu?

Przyjemna restauracja, utrzymana w kolorach czerni i czerwieni, mieszcząca się w centrum. Niedaleko sklepy Armaniego, Vuitton, D&G. Stoliki pięknie nakryte, koło każdego zestawu tj. pałeczek, miseczki, talerzyka i czegoś w rodzaju łyżki stoją kieliszki do wina. Na pierwszy rzut idą przystawki. Fasolka, sushi i sałatka z tofu, chwilę później na stole ląduje zupa. Wszystko podane na stylizowanych na wzór antyczny talerzach. Danie główne kurczak słodko-kwaśny, ryż z warzywami, kurczak w grzybach i warzywach, czasem plastry podsmażanej wieprzowiny. Na deser tiramisu, mus czekoladowy albo sernik z gałką lodów. Mniej więcej tak wygląda menu każdej imprezy. Chwilę po ostatnim posiłku znika blat ze stołu. Kelnerzy ściągają pierwszą warstwę stołu, po to by był mniejszy i niższy, czyli taki, który idealnie sprawdzi się podczas klubowej imprezy.

Tańcząc ze swoim smartfonem 

W błyskawiczny sposób na stolikach pojawiają się miski z lodem a w nich do wyboru: wódka (polska!), piwo, wino białe i czerwone, whiskey, cola, sok i woda. Zaczyna się zabawa. Dj zza konsolety zapuszcza muzykę techno. Mało tu muzyki przy której nogi same rwą do tańca, zwłaszcza po wypiciu morza alkoholu. Stoję ze szklanką wódki, coli  i lodu. Wzrokiem szukam polskiej grupy. Jako jedyni tańczą. Większość w jednej łapie trzyma szklankę wódki a w drugiej telefon, lekko się przy tym gibiąc w rytm muzyki. Chińczycy na krok nie rozstają się ze swoimi telefonami, nieważne czy maja 7, 16 czy 70 lat. Mija jedna godzina, druga. Zaczyna nam się nudzić. Raz na dziesięć piosenek pojawi się jakaś Rihanna, Beyonce. Już jedną nogą stoimy na zewnątrz klubu, gdy nie wiadomo skąd na jednym ze stolików pojawia się piękna Chinka. Ubrana w skąpe, czarne body, tego samego koloru pończochy a na ramionach ma zarzuconą wielką, białą, półprzezroczystą z milionem kryształków, pelerynę. Zaczyna tańczyć. Wygina się, pręży, pokazując swe wdzięki na prawo i lewo.

Wieje nudą, idziemy

Kolejny klub, do którego wchodzimy za darmo. Ledwo udaje nam się wepchać do środka. Ludzie prawie na schodach wyjściowych tańczą, trzymając nieodzownych towarzyszy imprezy, telefon i drinka. Wódka leje się tu strumieniami. Ktoś wylewa ją na biust dziewczyny, by za moment ją zlizać. Ktoś z drugiej strony odpala papierosa, nie patrząc czy nikogo nie przypali. To jest nieistotne, skoro chce, to może palić. Odwracam się w drugą stronę. Murzynka tańczy na barze. Przed chwilą wyginała się przed jakimś facetem. Jest tu duszno, śmierdzi dymem papierosowym, a ludzie pchają się, nie zwracając uwagi na nic. Wychodzimy.

Do trzech razy sztuka?

Znudzeni muzyk i ludźmi, jesteśmy zrezygnowani. Chcemy wracać do domu, ale chęć imprezowania jest silniejsza. Ostatnia szansa. Próbujemy w trzecim klubie. Wszystkie są bardzo blisko siebie. Po drodze mijamy Chińczyków siedzących w parku, pijących piwo i palących fajki. Dokoła brudno, pełno śmieci, gdzieniegdzie widać jak przebiega szczur, a do tego trochę śmierdzi. Myślę, kurde, gdzie ja jestem?! Przecież HK jest czysty! Zastanawiam się całą drogę co tu jest grane, że nocą miasto wygląda jak jeden, wielki śmietnik a rano zachwyca czystością. Zagadkę rozwiązuję tuż przed 3.00, gdy jesteśmy pod kolejnym klubem. Gromada Chińczyków, ubranych w żółtą, odblaskową kamizelkę zaczyna wielkie sprzątanie miasta. Do worków na śmieci lądują wszystkie puste butelki, papiery, zbiera się nawet szkło z drogi.

Impreza dopiero się rozkręca

Patrzę na zegarek, jest po 3. W klubie pełno ludzi. Podrygują w rytm muzyki, przepychają się i siedzą z telefonami. Razem z Nicole postanawiamy rozkręcić imprezę. Kolejny drink ma załatwić sprawę. Tym razem więcej wódki. Wypijamy jednym tchem i idziemy w tłum. Nie wiadomo kiedy na zegarku wybija czwarta. Ludzi dalej pełno. My ledwo stoimy na nogach, nie od upicia, tylko ze zmęczenia. Plany zrobienia polskiej imprezy w HK, legły w gruzach. Ludzie do klubu przychodzą się napić i pogibać. Nie można powiedzieć, że ktoś tu tańczy, ale klub zazwyczaj pustoszeje rano. Imprezy trwają tu do siódmej, ósmej rano.

Nad ranem, gdy już i tak większość polskiej grupy się rozeszła, wracam do domu ze swoją współlokatorką. Po drodze spotykamy kilku znajomych. Czule się witamy, bo każdy tu na dzień dobry dostaje dwa całusy w policzek. Nieważne czy kiedyś się widzieliście, czy to wasz "pierwszy raz". Mijamy ludzi wracających do domu, imprezujących, czy powoli zbierających się do kolejnego dnia pracy.

A może i faktycznie to miasto nigdy nie idzie spać...

Niestety, zdjęć nie posiadam. Ale byłam w takich klubach jak: Dragon-i, Fly czy Volar.

Już niedługo reportaż z mojej wycieczki na Ladies Market, czyli jak kupić torebkę za 30$. A jutro kolejna porcja zdjęć, być może z Viktoria Peak. ;) Jeśli jest coś, co Was szczególnie interesuje w Hong Kongu to dajcie znać. Z miłą chęcią się tam wybiorę i zrobię materiał.



czwartek, 22 stycznia 2015

Czym poruszać się po Hong Kongu?

Samochód

W Polsce, nawet w mieście większość osób wybiera ten środek transportu do codziennego poruszania się. Mimo, że ja nie jeździłam samochodem po HK (z dwóch powodów, nie posiadam auta plus moje prawo jazdy i tak tu nie jest respektowane) to szczerze odradzam ten środek transportu. Na pewno nie jest to dobry pomysł w centrum miasta, gdzie uliczki są wąski, a ludzi masa. Tutaj, co mnie bardzo zdziwiło, pieszych nie obowiązują światła, pomimo, że na niektórych przejściach jest sygnalizacja. Pierwszego dnia mojego pobytu spotkałam się z dziwną sytuacją. Zdążyłam zauważyć, że ludzie przechodzą na czerwonym, ale pomyślałam, że może tylko wtedy kiedy zza roku nie czyha policjant, więc jak zauważyłam stróża prawa, grzecznie stałam i czekałam na zielone, ale ten machnął mi ręką żebym szła. Zatem tu mandatu za przejście na czerwonym się nie dostanie.
Kolejna sprawa, która wg mnie przeszkadza w jeździe samochodem to znowu ludzie. Naprawdę, chodzi się tutaj jak chce. Chcesz iść środkiem drogi? To idź, jak nikt cię nie przejedzie to masz szczęściem. Chciałbyś przejść na drugą stronę, ale nie ma przejścia? W HK to też nie problem, przecież można przejść na skos całe skrzyżowanie. Dla mnie to wielki minus życia tutaj. Trzeba mieć oczy dookoła głowy, nie dość, że obowiązuje tu ruch lewostronny, to jeszcze kierowcy nie uważają na pieszych. Kiedyś miałam taką sytuację, że przechodziłam na pasach, chyba bez sygnalizacji i skręcało auto w moją stronę. Myślicie, że się zatrzymało? Cudem zdążyłam przebiec na drugą stronę, a dodam, że wtedy strasznie lało.
Więc jeśli nie samochód, to transport publiczny, który jest dobrze rozbudowany, a pojazdy wcale nie są takie zatłoczone jak mogłoby się wydawać (oczywiście, wyłączając metro). Ważną informacją jest, że w środkach transportu publicznego zakazane jest jedzenie i śmiecenie, za to drugie można dostać nawet 5000$ mandatu.

Octopus - czyli przepustka do transportu publicznego

Jest to magnetyczna karta umożliwiająca poruszanie się środkami transportu publicznego po Hong Kongu. Można ją kupić m.in. w sieci sklepów 7eleven, które znajdują się na każdym kroku. Kosztuje 150$, ale do wykorzystania mamy tylko 100. Wraz ze zwrotem karty, zostaje nam oddana kaucja. Mechanizm działania jest prosty. Wsiadając np. do metra przykładamy kartę do czytnika magnetycznego (podobnie jest w Warszawie przykłada się kartę albo wrzuca bilet i można przejść). Płacimy w zależności od tego jak daleko jedziemy. Im więcej przystanków, tym więcej kosztuje podróż. Ale ciekawostką jest, że wracając dokładnie tą samą trasą zapłacimy zawsze mniej. Czytnik pokazuje nam jaka kwota została pobrana a jaką mamy jeszcze do wykorzystania. Tą kartą można płacić również w sklepach, trochę jak paypass. Gdy nam się skończą środki wystarczy podejść do 7eleven i doładować. 



Metro

W Hong Kongu znajduje się pięć linii metra. Jest to najpopularniejszy i najszybszy środek transportu. Z racji, że hongkońskie metro jest dość dobrze rozbudowane można nim dojechać praktycznie w każdą część miasta. W pojeździe zawsze wyświetlane są stacje wraz z całą trasą i możliwościami przesiadek (tzn. wspólnych stacji dla różnych linii). Podróż tym środkiem transportu do najtańszych nie należy w zależności od długości trasy zapłacimy od 4$ do 13-14$ (choć mi zdarzyło się zapłacić za nieprzejechanie żadnego przystanku,, chciałam wyjść innym wyjściem i musiałam przybić wrócić na peron i przybić kartę i tak o to straciłam 4$). Na każdej stacji jest kilka wyjść, wszystkie podpisane tak, byśmy wiedzieli, gdzie się znajdziemy, wychodząc ze stacji, znajduje się tam również kilka sklepów, toalety publiczne/

stacja Central - jest ogromna. Łączą się tu dwie linie Chai Wan - Kennedy Town (to połączenie zostało otwarte w styczniu tego roku, wcześniej najdalej można było dojechać do Scheung Wan, co z resztą obrazuje poniższa mapa) oraz Central - Tseun Wan.

mapa metra w Hong Kongu

Autobusy

Zazwyczaj piętrowe, choć zdarzają się też takie tradycyjne. Ta sama reguła co w metrze, płaci się Octopus card, również w zależności od trasy. Mnie najbardziej zdziwiło jak ludzie, którzy nie przybijali karty, rzucali "na tacę" kierowcy pieniądze, mniemam, że co do centa odliczone, bo tu się nie oszukuje ;).  Kierowca nawet nie sprawdził kwoty, tylko pociągając za wajchę, monety wrzucił do puszki. Również wyświetlane są przystanki, niektóre są na żądanie, więc trzeba wcisnąć przycisk stop.
Oprócz tych dużych autobusów są jeszcze małe, zielone busiki. Nie miałam okazji nimi jechać, więc nie wiem jak wygląda podróż. Ponoć jeżdżą one na krótszych trasach i wymagana jest znajomość chińskiego, pewnie nie ma wyświetlacza z angielskimi nazwami przystanków. A na przystankach ludzie stoją w rządku, nikt się nie pcha do autobusu, bo wie, że i tak się miejsce dla niego znajdzie, a jeśli nie, to za kilka chwil przyjedzie kolejny. Zazwyczaj autobusy kursują co 5 minut.



Tramwaje

Jak w Polsce praktycznie brak metra, tak tu tramwajów. Jest tylko jedna linia, biegnąca wzdłuż północnego wybrzeża wyspy HK. Są to zabytkowe, piętrowe pojazdy. Maszynista nie siedzi zamknięty za milionem przycisków, tylko stoi za historyczną wajchą. Wsiada się jednymi drzwiami, wysiada drugimi i płaci za bilet. Koszt dorosły: 2,40$ dziecko (do 11 lat) 1.20$ nie ma tu biletów studenckich.






Statki

Na drugi brzeg wyspy można dostać się również statkiem. Podróż jest bardzo przyjemna, choć krótka. Przepiękny widok na wszystkie wieżowce Hong Kongu (dzielnica Central - to tu mieszczą się siedziby takich firm jak LG, Panasonic). Taka przyjemność kosztuje ponad 2$. Statki kursują co kilka minut, częściej niż w Polsce tramwaje w godzinach szczytu.





takie widoki :)

Taksówki

Drogie. Bardzo drogie. Są trzy linie taksówek czerwone (najdroższe), zielone i niebieskie. Na lotnisku postój taksówek wygląda tak, że stoi pan, które pyta o miejsce twojej podróży i kieruje cię do odpowiedniej taksówki, która podjeżdża na określone stanowisko. Ludzie ustawiają się grzecznie w kolejkę, nie ma tu przepychanek.
Linia czerwona, jeśli można tak to nazwać, jeździ wszędzie.
Zielona - Nowe Terytoria
Niebieska - tylko w obrębie wyspy Lantau

Jedną, fajną rzeczą jest to, że nieważne, w którą wsiądziemy taksówkę zapłacimy tyle samo za kilometr (tyczy się to oczywiście tego samego koloru). Wszystkie pojazdy wyglądają tak samo.





Niestety. zdjęć zielonych i niebieskich taksówek nie mam, bo nie jeżdżą w moim obrębie. Jak spotkam takowe, to na pewno zrobię fotografie.


wtorek, 20 stycznia 2015

one day of models life

Jak wygląda casting? 

Przychodzę o wyznaczonym czasie w określone miejsce, pokazuję swoją książkę (album ze zdjęciami i publikacjami), daję kompozytkę ("ulotka" z fotografiami i wymiarami wraz z danymi do kontaktu). Zwykle klient robi polaroidy, czyli proste ujęcia profilu, całej sylwetki i twarzy. Przegląda książkę, czasem zapyta o to, jak długo jestem modelką, który to mój kontrakt, jak mi się tu podoba, do kiedy i ile już jestem w Hong Kongu. Później mówi, ok, dziękuję, odezwę się do Agencji. Wszystko trwa zaledwie 5 minut. Czasem trzeba pokazać jak się potrafi, bądź nie potrafi chodzić. Nieraz proszą, żeby chwilę pozować. 
Na casting przychodzi się pomalowaną (tak jest w HK, w Milano - no makeup), zazwyczaj ze związanymi włosami w kucyk, żeby było dobrze widać rysy twarzy. Najlepiej mieć zwykłą, dopasowaną, czarną sukienkę. W torebce obowiązkowo muszą znajdować się szpilki! Nie jest wymagany żaden strój kąpielowy, jak to niektórym się wydaje. 

Jak dotrzeć na casting? 

Bywa różnie, w niektórych miastach i agencjach modelki mają do dyspozycji szoferów, tak jest np. w Istambule. Ja, niestety takiego nie posiadam. Codziennie, przeważnie pod wieczór dostaję listę castingów, odbywających się następnego dnia, czasem z instrukcją dojazdu. Na szczęście, dzisiaj jest mnóstwo aplikacji ułatwiających życie, więc dotarcie w określone miejsce nie stanowi większego problemu. Nawet nie znając kompletnie miasta. W Hong Kongu ulice podpisane są po angielsku, w metrze, autobusie, tramwaju wyświetlane są kolejne przystanki, również w języku angielskim. Dodatkowo w metrze pokazana jest cała trasa, jaką przemierza pojazd wraz z mapą wszystkich linii metra i możliwościami przesiadek (tzn. na której stacji wysiąść, by wsiąść w inne metro).

Praca modelki - editorial

Zazwyczaj sesje zdjęciowe są dość krótkie, 4-5 godzin to maksymalny czas trwania. Trzeba być bez makijażu, pomalowanych paznokci, wymyślnej fryzury. Rozpuszczone, czyste włosy, Na miejscu fryzjer, wizażysta i stylista się już tobą zajmą. W Polsce bardzo dużo czasu poświęca się na malowanie modelki. Są to przeważnie mocne, wymyślne makijaże. Dobrze podkreślone kości policzkowe i kolorowe usta. Natomiast w Hong Kongu makijaż trwa może niecałe pół godziny. Nakładają na twarz ogromną masę przeróżnych kremów, oliwek, a wszystko po to, by nie zniszczyć cery. Makijaże są zazwyczaj kolorowe, delikatne i bardzo dziewczęce. Kości policzkowe podkreślane są różem, rzadko brązerem, choć wiadomo, wszystko zależy od tematyki i rodzaju sesji. Jeśli jest to beauty, czyli same portrety, makijaż jest mocniejszy. Fotograf, modelka i wizażysta dostają inspiracje, czyli zdjęcia, oddające charakter sesji. Często już z konkretnymi pozami, których oczekuje klient od modelki, czyli praktycznie zero własnej inwencji twórczej. Tę zaś można wykorzystać przy testach - zdjęciach, które organizuje agencja, by ulepszyć portfolio. Tutaj rzadko ktoś narzuca na ciebie pozy. Choć wiadomo, zawsze fotograf podrzuca swoje pomysły, by sesja wypadła jak najlepiej. 

Jak wygląda kontrakt? 

Jest to umowa pomiędzy modelką, agencją, która ją "zabiera" i agencją matką, czyli tą, w której modelka pracuje na co dzień. Niestety, jak każdej umowy, treści nie można zdradzać. Są tam zawarte informacje o kosztach, jakie agencja włożyła w modelkę (czyli przelot, mieszkanie, kieszonkowe, inne, dodatkowe koszty) i które, ona zarabiając, musi spłacić. Czyli pieniądze dla siebie są dopiero wtedy, kiedy odda się wszystko. Co tydzień otrzymuję się tzw. kieszonkowe - pieniądze na życie. Za to trzeba kupić sobie bilety (w przypadku Hong Kongu - Octopus card), jedzenie i co tylko zechcesz, jeśli jeszcze ci zostało. Ile się dostaje? To również część umowy, czyli zakazany owoc. 

Co można, a co jest zabronione

Obowiązuje jedna z kilku, bardzo ważna zasada. Nie spóźniamy się na casting, a zwłaszcza do pracy! Jeżeli się zgubię, to zawszę wykonuję telefon do bookera, osoby, która się mną opiekuje i planuje moje dni. Lepiej jest uprzedzić, że mieliśmy przygodę z pomyleniem autobusu, opuszczeniem go na złym przystanku, czy po prostu zgubieniu się. W Hong Kongu ludzie są bardzo uprzejmi, nie raz wyciągali telefon i wyszukiwali ulicy, na którą muszę się dostać. 
Ogólnie nikt za mną nie chodzi, nie śledzi, więc gdy tylko mam wolną chwilę, mogę wybrać się i zwiedzać miasto. Oczywiście mogę chodzić na imprezy, ale wszystko w miarę zdrowego rozsądku. W końcu przyjechałam tu do pracy, nie jako turystka.


Book - czyli wcześniej wspomniana książka





Kompozytka






Już niedługo o tym jak najlepiej poruszać się po Hong Kongu i kolejna porcja zdjęć. Tym razem z pokazu świateł i laserów.


niedziela, 18 stycznia 2015

marchewka turystka, czyli wycieczka do zoo i ogrodu botanicznego

Z racji, że niedziele mam wolne postanowiłam wybrać się troszkę dalej niż dwie ulicę od mojego domu. W Hong Kongu teraz jest piękna pogoda. Świeci słońce a temperatura powyżej 19 stopni i naprawdę jest cieplutko, pomyślałam, że to idealny czas by zwiedzić ZOO i ogród botaniczny. Spacerkiem mam jakieś 25 minut. Ogród zoologiczny i botaniczny jest całkowicie za darmo. Nie jest w prawdzie tak duże jak nasze, wrocławskie i nie ma tutaj tylu zwierzaków, ale i tak warto się tu wybrać. Jest to świetna odskocznia od ciągłego hałasu dudniącego z ulic. W środku miasta, pośród kilkunastu wieżowców znajduję się przepiękne miejsce z masą roślinności.
W ZOO można spotkać m.in. gadające papugi, flamingi, goryle, lemury, małpy. Zaś w ogrodzie botanicznym m.in. eukaliptusy, herbaty (jest tu TEA GARDEN), bambusy, mnóstwo orchidei czy palm. 

  Welcome to Hong Kong Zoological and Botanical garden!
 Green House, czyli miejsce, gdzie rosną orchidee, kaktusy i inne roślinki, których nie znam.